Świat – choć realny i zadziwiający lekkomyślnością – jest ostatecznie tylko tłem walki o śmierć albo życie wieczne każdego człowieka. I to swoją duszę mamy ratować przede wszystkim.
Myślę, skąd się wziął tak wielki kryzys moralności. To, co było hańbą i nie do pomyślenia 40 lat temu, teraz jest normą. Publiczne pokazywanie nagości w telewizji, cudzołóstwo, zabijanie się, przeklinanie przez wysoko postawionych ludzi – wszystko to jest aprobowane. Kto tylko może, wyśmiewa Kościół i autorytety, nie bacząc na konsekwencje tego w przyszłości. Ludzie mieszkają bez ślubu, flirtują bez żenady przez telefon i Internet i nic sobie z tego nie robią. Dzieci nie uczy się szacunku, pracy i modlitwy, ale egoizmu i złośliwości. Zastanawiam się, kto zawinił, że tak się dzieje. Mam też poczucie, że Kościół wchodzi w jakąś ciemną noc.
Wszyscy zawinili. Zjawiska społeczne są w dużej mierze sumą jednostkowych wyborów. Diabeł kusi, ale to człowiek ma wolną wolę. Zwycięża albo ulega pokusie. Jedni z zadowoleniem ulegali nowym cywilizacyjnym możliwościom grzeszenia. Drudzy zgrzeszyli biernością, nie reagując na grzech. Trzeci za mało dążyli do świętości i światło świata okazało się liche, a sól świata zwietrzała. Szukanie winnych może zapełnić książki, miesięczniki i odczyty. Kto jest bystry, inteligentnie wykaże winy, czyje zechce. Mnie wystarczą encykliki Jana Pawła II Veritatis splendor i Evangelium vitae, które były reakcją świętego papieża i pasterza na to wszystko, co Pani opisuje.
Walka wciąż toczy się jednak przede wszystkim o Pani serce i o moją duszę. Front tej walki między dobrem i złem jest w środku, w nas. Świat – choć realny i zadziwiający lekkomyślnością – jest ostatecznie tylko tłem tej ostatecznej walki o śmierć albo życie wieczne każdego człowieka. I to swoją duszę mamy ratować przede wszystkim. Nie jest to egoizm, ale pokorne potraktowanie przestrogi Jezusa: „choćby człowiek cały świat zyskał, a na swojej duszy szkodę poniósł”, to wszystko przegrywa. Akcentuje tę prawdę, bo wielu ludzi, martwiąc się o cały świat, zapomina niekiedy zadbać o spowiedź, modlitwę czy realizację swoich własnych obowiązków stanu. Przypomina mi się Karol Marks, który pięknie pisał o dobru robotników całego świata, ale nigdy nie zadbał o własnego syna robotnika, mieszkającego piętro niżej. To dalekowidztwo grozi każdemu i każdej z nas.
Jeśli chodzi o Kościół, to gwarancja pozostaje wciąż ta sama. Bramy piekielne Kościoła nie przemogą. Zostaje nam tylko ta obietnica Chrystusa. Moc wrogów, słabość obrońców – to kwestia względna wobec Wszechmocy Boga. W historii Kościoła były takie chwile, że Kościół był już w praktyce zniszczony. Ale zawsze z „reszty Izraela”, z małej, wiernej trzódki, odrasta Kościół Chrystusowy.
ks. Marek Kruszewski |