W skrytości serca

Ocena: 2.4
3901
Przyznanie się do swoich uczuć nie jest grzechem. Dobrze jest jednak przyjrzeć się krytycznie swojej namiętności.
Kiedyś pewna dziewczyna odbiła mi chłopaka, praktycznie narzeczonego. Myślałam o niej jako osobie zazdrosnej i złej, bo zrobiła mi świństwo. Minęły niecałe dwa lata i teraz ja zakochałam się w chłopaku, który chodzi z inną dziewczyną. Czy wolno jest komuś odbić chłopaka albo narzeczonego? Czy jest to grzech, jak odbicie czyjegoś męża?
Czym innym jest chodzenie z sobą, czym innym narzeczeństwo, a jeszcze czym innym małżeństwo. Odbicie komuś męża czy żony jest ewidentnym grzechem. Nie wolno nie tylko odbijać, ale nawet podtrzymywać w sobie myśli o osobie złączonej z kimś innym węzłem małżeńskim. Zastrzega to dziewiąte przykazanie: „Nie pożądaj żony bliźniego swego”. Nawet kiedy się kogoś bardzo kocha, stosowne jest zrobić ofiarę ze swoich uczuć. W 99 proc. przypadków rozpadu znanych mi małżeństw w tle była trzecia osoba. Słynne zdanie: „Bo to zła kobieta była” nie usprawiedliwia ingerowania w czyjeś małżeństwo. Ktoś, kto rozłącza, co Bóg złączył, ściąga na siebie poważne konsekwencje. Bywa, że krzywda osoby porzuconej przynosi owoce przekleństwa na rodzinę winowajców.

Nie tyle odbicie komuś narzeczonej czy narzeczonego, ile raczej rozbicie narzeczeństwa może być usprawiedliwione tylko z bardzo ważnych powodów. Chodzi o sytuację, gdy jest mocno uzasadnione podejrzenie, że w ten sposób zapobiegamy nieszczęściu.

Odbijanie innemu chłopakowi dziewczyny jest bardzo źle odbierane w środowisku męskim. Nieco większe przyzwolenie na tego rodzaju praktyki występuje u dziewcząt. Wydaje się, że warto nie ulegać tu chwilowym zachciankom i nie „wcinać się” pomiędzy ludzi tylko dlatego, że ktoś nam się ogromnie spodobał. Dobrze jest przyjrzeć się krytycznie swojej namiętności. Jest na świecie kilka milionów chłopaków i niekoniecznie trzeba się upierać na tego zajętego. Kiedy jednak uczucia do osoby chodzącej z kimś innym nawet po kilku miesiącach pozostają niezmiennie płomienne, można zasugerować delikatnie swoją kandydaturę. Niechże nie-nasza ukochana czy nie-nasz ukochany dokona wyboru. Są to sytuacje trudne.

Wiele szlachetnych osób rezygnuje ze zgłoszenia swojej kontrkandydatury, żeby nie zrobić komuś krzywdy. Przyznam, że kilka razy słyszałem wypowiedziane po wielu latach słowa: „Szkoda, że nie próbowałeś, nie próbowałam”. Czasem ktoś nas skrycie kocha, my jego, a nie dochodzi do dogadania się. Przyznanie się do swoich uczuć nie jest grzechem. Kiedy jednak ktoś pokochany już się ożenił, a pokochana wyszła za mąż, lepiej będzie owo wyznanie miłości zachować w tajemnicy swojego serca.

ks. Marek Kruszewski
Blog ks. Marka
Idziemy nr 48 (429), 1 grudnia 2013 r.


PODZIEL SIĘ:
OCEŃ: