Na przejściu granicznym

Ocena: 0
1918
Jedność małżeństwa wyraża się w praktyce we wspólnocie stołu, łoża i portfela
Mój mąż poszedł na terapię do psychologa, w efekcie czego teraz wciąż jest wobec mnie polemiczny. Jak to on mówi, stawia mi „granice”. Doprowadza mnie to do szału, bo mamy być małżeństwem, czyli jednym ciałem. Tymczasem mąż swoją asertywnością oddziela się ode mnie. Mam takie poczucie, że jemu wolno wszystko, a mnie nic. Co robić z tymi granicami?
Małżeństwo chrześcijańskie stanowi jedno ciało, co znaczy, że nie można go rozdzielać. Przecięcie ciała ludzkiego na pół oznacza śmierć. Rozcięte połowy nie przeżyją oddzielnie. Podobnie rozdzielenie małżeństwa powoduje okaleczenie i – można powiedzieć – umieranie małżonków w pewnym zakresie.

Jedność małżeństwa wyraża się w praktyce we wspólnocie stołu, łoża i portfela. Stół oznacza wspólne posiłki, rozmawianie z sobą, dzielenie codziennych obowiązków i radości. Łoże wyraża pełne ufności miłosne zjednoczenie, wspólną płodność i wzajemną czułość i troskę małżonków o najintymniejsze, bo seksualne, sprawy. Portfel symbolizuje pracę obojga na rzecz rodziny i solidarny wkład w materialne utrzymanie domu.

Zachowanie tej jedności obowiązuje każdego z małżonków. Nie wolno mu/jej bez poważnej przyczyny odmówić wspólnych posiłków, rozmowy, współżycia seksualnego czy partycypowania w kosztach domowych. Jedność nie oznacza jednak całkowitej symbiozy. Małżonkowie mogą, ale nie muszą wszystkiego robić wspólnie. Zazwyczaj mężowie – choć bywają wyjątki – potrzebują nieco więcej niż żony momentów samotności czy samodzielności.

O co więc chodzi z tymi granicami? Często bywa tak, że uczestnicy psychoterapii zaczynają wyraźniej określać swoje terytorium i bronić go. Niekiedy robią to boleśnie dla otoczenia, z gorliwością nowicjuszy. W małżeństwie wyznaczanie granic bywa szczególnie złożone, bo nakładają się na nie wspólne zobowiązania. Trudno wypośrodkować między zdrową miłością własną a zwyczajnym egoizmem ubranym w piórka psychologii. Niemniej jednak nie ma potrzeby walczyć z tymi granicami. Przekraczanie ich rodzi opór i gniew. Uszanowanie ich przynosi pokój i inne korzyści.

Małżonek, który nauczy się mówić prawdziwe „nie”, będzie umiał kiedyś powiedzieć również prawdziwe „tak”. Jego słowo będzie coś znaczyło. Biblia uczy nas „tak, tak”, „nie, nie”. Mamy kochać bliźniego jak siebie samego i są duże szanse, że jeśli mąż nauczy się zdrowo kochać siebie, nauczy się też kochać Panią. Sympatycznie by było, gdyby Pani również zaczęła małżonkowi stawiać granice. Niech również poczuje to, co funduje. Wtedy da się zapewne ustalić kilka miłych przejść granicznych i wspólnych terytoriów.

ks. Marek Kruszewski
Blog ks. Marka Kruszewskiego

Idziemy nr 9 (441), 2 marca 2014 r.


PODZIEL SIĘ:
OCEŃ: