Termin „miłość” jest jednym z najczęściej używanych, nadużywanych i zużywanych niestety pojęć.
Zanim powtórzymy katechizmowe wiadomości o miłości, ostatniej z triady cnót boskich, musimy najpierw przypomnieć sobie, czym ona jest. Termin „miłość” jest jednym z najczęściej używanych, nadużywanych i zużywanych niestety pojęć.A przecież miłość obiecuje nieskończoność; jakąś inną, wyższą rzeczywistość w stosunku do szarej codzienności. Sięga nadprzyrodzoności. Ten, kto miłość zamyka w granicach doczesności, zabiera jej tożsamość. Żyje ona pragnieniem spełnienia. A oznacza akt zasadniczego potwierdzenia kogoś innego, nagle bliskiego: dobre jest to, że jesteś! Ten, kto kocha, odkrywa dobro płynące z istnienia danej osoby. Jest szczęśliwy, że akurat ta osoba istnieje, bo jej istnienie jawi się jako niebywałe szczęście. Mało tego, dzięki niej własne życie staje się piękniejsze i wartościowsze. Bo człowiek jest w stanie zrozumieć i rozwijać siebie tylko dzięki bezwarunkowej akceptacji, która przychodzi od miłującej osoby.
Miłość przygarnia i potwierdza rację czyjegoś bytu. Daje możliwość życia z sensem, bo obdarowuje w nowy sposób istnieniem. Po prostu, osoba miłująca przyjmuje i potwierdza wartość czyjegoś istnienia. To uskrzydla. Od momentu, gdy ktoś zaczął kochać, świat jawi mu się jako lepszy. Dzięki takiej osobie jesteśmy zdolni widzieć rzeczywistość w świetle jej prawdy i piękna. Byt takiego człowieka staje się zobowiązującym dobrem.
To odkrycie drugiego przezwycięża egoizm, który wcześniej był dominujący. Naraz pojawia się troska o człowieka, która nie szuka już siebie, ale dobra pokochanej osoby. Jest gotowa do poświęceń i dąży do definitywności: w sensie wyłączności – ten jedyny – i w sensie trwałości – na zawsze, do śmierci. A cnota miłości interweniuje w ludzkie dążenia, aby je oczyścić, i ukazuje im nowe wymiary.
Trzeba jednak pamiętać, że Bóg pierwszy nas umiłował, a Jego miłość stała się widzialna. Objawiła się na ziemi w Jezusie. Bo postać Chrystusa ucieleśnia pojęcia. W Nim Bóg poszukuje zagubionej ludzkości. Od tego momentu sposób, w jaki miłuje Bóg, staje się miarą dla każdej, ludzkiej miłości. Jest główną zasadą chrześcijańskiego życia. A ponieważ Bóg pierwszy nas umiłował, miłość nie jest już przykazaniem, ale odpowiedzią na Jego miłość. I staje się kryterium decydującym o ostatecznej wartości lub bezwartościowości naszego życia.
Benedykt XVI uczy, że Bóg „kocha z całą pasją właściwą prawdziwej miłości”. Cała rzeczywistość pochodzi od Boga. Jest przez Niego „uczyniona”. I Jego stworzenie jest Mu drogie, przez Niego chciane. Dzięki temu człowiek może doświadczyć siebie jako kochanego przez Boga.
ks. Jan Sawicki |