"Podobno nic mi nie jest, ale przecież cierpię" – słyszę często od pacjentów, gdy przychodzą na wizytę z plikiem badań lekarskich, z których wynika, że nie stwierdzono u nich żadnych odchyleń od stanu prawidłowego.
Przebadani „od stóp do głów”, poszukiwali jednak coraz bardziej specjalistycznych badań w nadziei, że może któreś z nich „ujawni w końcu jakąś biologiczną przyczynę” i lekarz znajdzie odpowiedni lek. Uwolni ich od przerażającego lęku, pojawiającego się w niemożliwych do przewidzenia okolicznościach, nawet w nocy. Przestaną być wyrywani ze snu z uporczywą, katastroficzną myślą, że za chwilę umrą albo zwariują, bo serce nie funkcjonuje prawidłowo i nie ma czym oddychać. Przestaną po raz kolejny wzywać karetkę pogotowia lub biec do pobliskiego szpitala, by pod okiem służby zdrowia szaleńcze tętno i wysokie ciśnienie powoli się uspokajały, mijała duszność i ustępował ból w klatce piersiowej, nawet bez interwencji lekarza.
Nie pomagają żadne racjonalne argumenty bliskich, że „poczekaj”, że „wiesz przecież” itp. Nic nie uspokoi człowieka przerażonego perspektywą bliskiej śmierci, która w danym momencie wydaje się bardzo realistyczna, całą nadzieję pokładającego w panicznej ucieczce w bezpieczne miejsce.
W końcu, po wielu podobnych doświadczeniach, zrezygnowany godzi się z diagnozą, że „to tylko nerwica”, a więc „jakiś problem z emocjami”. Ale co to oznacza i dlaczego tak bardzo niedomaga ciało?
Lęk, ukazany w Piśmie Świętym jako jeden z fundamentalnych stanów kondycji ludzkiej, może odpowiadać za wystąpienie ok. 800 reakcji imitujących najróżniejsze choroby somatyczne. Dlatego lekarz musi wykonać szereg badań wykluczających (lub potwierdzających) chorobę, której istnienie bierze pod uwagę po wysłuchaniu objawów opisanych przez pacjenta.
Deficyt lub nadmiar lęku powoduje nieprawidłowe reakcje fizjologiczne, poznawcze i zaburzenia zachowania: może zmniejszać zahamowanie przed podejmowaniem działań nieakceptowanych społecznie albo prowadzić do powstania zaburzeń lękowych.
Lęk nie zawsze występuje w formie napadu. Czasem ma charakter wolnopłynący i przebiega pod postacią ciągłego martwienia się, z gderaniem i złoszczeniem się o każdy drobiazg, bo stale coś boli i ciało nie funkcjonuje jak należy. Niekiedy lęk jawi się jako myśl narzucająca się wbrew woli, odbierana jako „idiotyczna”, bo własna, ale całkowicie obca. Niepokoi fakt, że można by pod jej wpływem podjąć działanie niezgodne z wyznawanymi wartościami (np. zrobić krzywdę komuś kochanemu). Trzeba więc zmusić siebie (a często i bliskich) do wykonywania „dziwacznych” czynności, tzw. rytuałów zabezpieczających. Wiele osób inwalidyzuje się (np. nie wychodząc latami z domu), aby unikać sytuacji, w której lęk wystąpił po raz pierwszy, bo sama myśl o tym, że to, co wtedy przeżyły, mogłoby się powtórzyć, jest wystarczająco przerażająca.
Za tydzień więcej na ten temat.
Beata Janke-Klimaszewska – psychiatra, psychoterapeuta |