Dziecko ciągle żegnające rodziców i czekające na ich powrót zaczyna zamykać się w sobie. Rezygnuje ze swojej spontaniczności, ufności, prawdomówności - ostrzega ks. Marek Kruszewski.
Ciągle waham się między pójściem do pracy a zostaniem w domu. Potrzebujemy pieniędzy, kurs franka sprawił, że płacimy dwa razy większą ratę kredytu. Lecz zdaję sobie też sprawę, że nasze jedyne dziecko jest jeszcze małe. Żadna decyzja nie wydaje mi się dobra. Żyję w ciągłych nerwach, co też odbija się na dziecku, ale i na nas wszystkich.
Jestem wielkim fanem rozwiązań pośrednich: ćwierć i półetatów oraz własnej działalności pozwalającej częściej bywać w domu. Uważam, że takiego rozwiązania trzeba szukać całym sercem, całą mocą. Tak, żeby pracować zawodowo i jak najwięcej być z dziećmi.
Z racji wizyty kolędowej i pracy duszpasterskiej spotykam setki rodzin z dziećmi. Słucham ich. Obserwuję. Widzę, że na dłuższą metę kobiety męczy sytuacja, kiedy ich zadaniem jest tylko tworzenie domu i zajmowanie się dziećmi. Poza nielicznymi wyjątkami nie widzę w tych kobietach pełnego zadowolenia i poczucia spełnienia.
Jeszcze większe poczucie niezadowolenia widzę w matkach pracujących na pełen etat. Gdzieś w powietrzu koło nich zdaje się wisieć ciche samooskarżenie: nie jestem dobrą matką, bo zostawiam moje dziecko na tyle godzin. Wpływa to często na mimowolne obwinianie męża, przerzucanie ciężaru winy na współmałżonka. Dziecko ciągle żegnające rodziców i czekające na ich powrót zaczyna zamykać się w sobie. Rezygnuje ze swojej spontaniczności, ufności, prawdomówności. Rodzice ze zdziwieniem dostrzegają, że ich maluchy zaczynają coraz częściej kombinować, że inne są w domu, a inne w przedszkolu.
Nie wpływa to dobrze na rodzinę i na społeczeństwo. W blokowiskach Tarchomina ojcowie wyprowadzili się z domów do firm i biur. W ich ślad poszły mamy. Dzieci, poza tymi szczęśliwcami, którzy mają młodych i dyspozycyjnych dziadków, spędzają czas w żłobkach, przedszkolach i wielkich szkołach. Bywają rodzice, którzy od godz. 6.30 rano oddają dzieci do żłobka, bo… wcześniej nie wolno. Czasem koło siódmej rano zaspany ojciec ciągnie lub prowadzi nieprzytomne dziecko. Zdenerwowany, bo nie zdąży dojechać na czas do pracy. Potem dziecko odbierają dziadkowie, bo rodzice pojawią się po godz. 19. Największy ruch jest koło siedemnastej. Rodzice prowadzą szczęśliwe dzieci z przedszkola; dzieci, których nie widzieli około 11-12 godzin. Ściskają je tak mocno, jakby zostali właśnie uwolnieni z więzienia. Bo nie tylko dzieci potrzebują rodziców. Także rodzice potrzebują dzieci.
Myślę, że obecne depresje, frustracje, pośpiech i brak szczęścia biorą się nie tylko z tego, że ludzie zaniedbali Boga i swoją duszę. Dorośli za mało czasu spędzają ze swoimi dziećmi i za mało czerpią od nich (Por. Mt 18, 3).
ks. Marek Kruszewski |