Demon rozwodu

Ocena: 0
4626
Sądzę, że chęć rozwodu często nie wiąże się tylko z racjonalnymi racjami. Jest tam ktoś więcej. Ktoś, kogo nazywam demonem rozwodu. Nie ma co dyskutować z demonami. I nie wolno na nic się zgadzać - pisze ks. Marek Kruszewski.
Mój mąż z dnia na dzień zaczął się zmieniać. Zaczął mówić, że mnie już nie kocha, że się już wypaliło, że to była pomyłka, że nie ma szans dla naszego związku. Zaczął też mówić coraz więcej na temat kulturalnego rozwodu. Moim zdaniem on mnie nie zdradza. Nie chcę rozwodu, bo go kocham, bo łączy nas sakrament, bo mimo pewnych drobiazgów to był udany i szczęśliwy związek. Ciągle płaczę, myślę, co zrobiłam źle, dowalam sobie, dołuję się strasznie. Myślę, że zwariuję. Czy wolno mi zgodzić się na rozwód?

Trzeba wyczerpać całe sto procent możliwości ocalenia małżeństwa, sto procent i jeszcze trochę. Dopiero jak wyczerpiecie wszystkie możliwości, będzie mogła Pani ze spokojnym sumieniem zgodzić się na separację czy rozwód. Nie chcę też Pani niczego wmawiać ani przesądzać, ale za początkiem trudności stoi w 99,9 proc. wypadków jakaś osoba trzecia.

Sądzę, że chęć rozwodu często nie wiąże się tylko z racjonalnymi racjami. Jest tam ktoś więcej. Ktoś, kogo nazywam demonem rozwodu. Nie ma co dyskutować z demonami. I nie wolno na nic się zgadzać dla „świętego spokoju”, bo po co za łatwo ustępować pomysłom diabła.

Proszę na tym etapie nie szukać winy po swojej stronie, jeśli Pani mąż spełnia choć połowę kryteriów typowych dla osób – jak to nazywam na własny użytek – będących pod wpływem demona rozwodu.

Cechy wspólne takich osób: zachowują się jak wyprane z uczuć; męża/ żonę mają za największego wroga; odżegnują się od jakichkolwiek dobrych wspólnych wspomnień; wyszukują z drobiazgowością tylko złe wspomnienia; unikają określeń „my, nasze, małżeństwo”; zaczynają używać słów „związek, coś się wypaliło, pomyłka”; nigdy nie przypisują sobie winy; zieją agresją, nienawiścią, również do bliskich zostawianego męża/żony; odsuwają się od Boga; mocno zmieniają wygląd, dietę, przedmioty, pojawiają się nowi znajomi; wyglądają, jakby ich giez ukąsił: szybciej chodzą, mają nerwowe ruchy, często chudną; kłamią, kłamią, kłamią, kłamią; nie rozstają się z komórką czy laptopem; zawsze kreują się na ofiary; „marzą” o kulturalnym rozwodzie i plotą bzdury z cyklu „zostańmy przyjaciółmi”; jak ognia boją się „nie” dla rozwodu.

Nie neguję psychologicznych uwarunkowań kryzysu w związku. Ale uważam, że warto teraz bardzo mocno trzymać się Boga. Co robić dalej? Trzeba zachować życie sakramentalne, klasę, szacunek dla siebie i tego odchodzącego. I uzbroić się na kilka miesięcy albo lat w cierpliwość i przyjaciół wspierających Panią w dobrym. Niech Bóg, miłość i prawda zwycięży.


ks. Marek Kruszewski
xmarekk(at)o2.pl
Idziemy nr 8 (337), 19 lutego 2012 r.
PODZIEL SIĘ:
OCEŃ: